Obudziłam się wcześnie rano, jak na mnie to bardzo wcześnie....no dobra była 10.00. Przeciągałam się leniwie na łóżku i przetarłam oczy. Usiadłam na materacu z szklanką wody w ręku... do pokoju wpadł przez otwarty balkon, przyjemny lekki wiatr. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyszłam na taras. Moim oczom ukazał się wspaniały widok. Lekko wzburzone morze, złocisty piasek i palmy. Stałam tak jeszcze przez 10 minut, po czym zeszłam na dół. W pewnej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam w piżamie, ale nie miałam innego wyjścia, bo wszystkie ciuchy zostały na lotnisku. Otworzyłam drzwi i....policja. Moja pierwsza myśl to " O kurde! Co ja znowu takiego zrobiłam?!"
- Dzień dobry - przywitałam się nie pewnie.
- Dzień dobry, pani Marano???
- Tak...
- Wczoraj zaszła mała pomyłka na lotnisku - powiedział wyskoki murzyn, podając mi walizki.
- Dziękuje...
- Jeszcze raz bardzo przepraszamy.
Mężczyzna odszedł a ja odetchnęłam z ulgą. Co to było!!!??? No ale muszę przyznać że atrakcje mam zapewnione. Pierwszego dnia spotykam jakiegoś chłopaka, który niesie mnie przez cale 2 godziny na plecach, a później odwiedza mnie policja...Nawet fajnie.. Zapomniałam jeszcze wspomnieć wam o mojej kostce. Za bardzo mnie już nie boli. Musiało mi coś przeskoczyć i tyle. Odłożyłam walizki w salonie i poszłam do kuchni. W lodówce pustka...oprócz zgniłego pomidora nie było nic. Do sklepu raczej nie pójdę jest oddalony o 6 km. Musiałam się zadowolić biszkoptami, które znalazłam w mojej torebce. Siedziałam na kanapie w salonie wcinając ciastka. Włączyłam tv. Same wiadomości, jakiś facet zamknął się w kiblu i przez 2 dni nie mógł z niego wyjść. Podsumowałam sobie wczorajszy dzień..
1. Cieszę się że jestem w Miami.
2. Nie długo będę musiała iść na grób matki.
3. Poznałam Ross.
Nadal 2 : 1 dla mnie!!! Po kilku sekundach zdałam sobie sprawę co ja przed chwilą powiedziałam. Przecież ja mam się dzisiaj z nim spotkać!!! Właściwie to on ma przyjść do mnie, ale lubię panikować. Chaty sprzątać nie muszę, bo przecież on po to tu przychodzi, żeby mi pomóc. Zerwałam się z kanapy i poleciałam szybko na górę z walizkami. Oczywiście z moim pechem, wyglebnęłam się na schodach. Wleciałam do łazienki. Rozczesałam włosy, zrobiłam sobie lekki makijaż i ubrałam w to :
No to teraz nie pozostaje nic innego niż czekać na blondyna. Usiadłam na schodach na werandzie. Bazgroliłam coś palcem w piasku. Do morza ma jakieś 6 metrów. Poniosłam się ze schodów i ruszyłam przed siebie. Woda była przyjemnie ciepła, fale też nie za duże. Weszłam do kolan, rozglądając się dookoła za muszlami. W pewnej chwili poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce. Po kilku sekundach znalazłam się już w wodzie.... razem z Rossem.
- Pogrzało cię?!
- No wiesz siedziałem trochę na słońcu, później wpadłem na jakiś wózek z hot - dog'mi...- zaczął nabijać się chłopak. - a tak w ogóle, to zaklimatyzowałas się już???
- Nawet....- powiedziałam z uśmiechem.
Między nami zapadła głucha cisza. Poziom wody sięgał mi właściwie do szyi, więc wspomagałam się rękoma pływając w miejscu. Modliłam się tylko żeby nigdzie nie było ryb, ale w pewnej chwili coś mnie dotknęło.
- Co to było?! - spytałam robiąc wielkie oczy.
- Moja noga, nie panikuj tak bo się utopisz... - zaśmiał się chłopak.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. -zagroziłam chlapiąc go wodą.
Wtedy dopiero się zaczęło. Nasza bitwa na wodę trwała 15 minut. Śmialiśmy się, wygupialiśmy i topiliśmy na wzajem.
- Wychodzimy??? - spytał chłopak poddając się.
- No zrobiła się już głodna.
Biegliśmy do brzegu jak nie normalni, potykając się o własne nogi. Glebneliśmy się na piasku czekają aż nas osuszy słońce.
- Dużo masz tych kartonów???
- Cały pokój jest nimi zawalony...
Po kilku minutach weszliśmy do środka.
- Rozgość się, a ja zaraz wracam...
Usłyszałam tylko ciche " wow" i pobiegłam do kuchni.
- Co by tu zrobić??? - pytałam sama siebie.
Znalazłam tylko sok pomarańczowy i moje nie dokończone śniadanie, czyli biszkopty.
Poukładałam je ładnie na talerzu, rozlałam do dwóch szklanek i wróciłam do salonu. Blondyn siedział na kanapie oglądając stary album ze zdjęciami.
- To twoja mama??? - spytał chłopak wskazując zdjęcie wysokiej brunetki z dzieckiem na rękach.
- Tak, a ta mała szarańcza to ja...
Usiadłam koło niego spoglądając na zdjęcie. Po policzku spłynęła mi jedna łza, no i później od razu wodospad.
- Przepraszam nie powinnłem brać tego do ręki...- powiedział speszony chłopak.
- Nie nic się nie stało, nie masz za co przepraszać.
Chłopak odłożył album na półkę i ukucnął przy mnie.
- Nie płacz już bo nie zamierzam się utopić - powiedział ocierając mi twarz od łez. - chodź weźmiemy się do roboty.
Uśmiechnęłam się lekko i podniosłam wzrok. Ale on ma czekoladowe oczy!!!
- Idź już na górę i weź się za kartony, a ja zaraz przyjdę..
Pobiegłam do kuchni. Wszędzie szukałam chusteczki, ale po jakimś czasie usłyszałam głośny huk, który przerwał moje poszukiwania...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------No i mamy drugi rozdział. Przepraszam że jest taki krótki, ale w tą środę mam sprawidzian z matmy. W czwartek mam nauczyć się recytować dwie bajki Krasickiego ( nienawidzę odpowiedzi ustnych ), a w czwartek idę reprezentować szkołę w zawodach sportowych i wracam dopiero o 18.00. Ale przysięgam że w tym czasie będę pracować nad rozdziałem i dodam go w środę lub czwartek.