piątek, 31 stycznia 2014

Dobra Wiadomość!!!

Dokładnie dzisiaj o 13.20 rozpoczęły się moje ferie!!!! A to oznacza ze będę wstawiać mniej więcej codziennie rozdziały na bloga!!!
Mam jeszcze do was małe pytanie...Myślałam żeby założyć drugiego bloga z Raurą???
Co wy na to? 

wtorek, 28 stycznia 2014

2. Policja & Rozpakowywanie...

Obudziłam się wcześnie rano, jak na mnie to bardzo wcześnie....no dobra była 10.00. Przeciągałam się leniwie na łóżku i przetarłam oczy. Usiadłam na materacu z szklanką wody w ręku... do pokoju wpadł przez otwarty balkon, przyjemny lekki wiatr. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyszłam na taras. Moim oczom ukazał się wspaniały widok. Lekko wzburzone morze, złocisty piasek i palmy. Stałam tak jeszcze przez  10 minut, po czym zeszłam na dół. W pewnej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam w piżamie, ale nie miałam innego wyjścia, bo wszystkie ciuchy zostały na lotnisku. Otworzyłam drzwi i....policja. Moja pierwsza myśl to " O kurde! Co ja znowu takiego zrobiłam?!"
- Dzień dobry - przywitałam się nie pewnie.
- Dzień dobry, pani Marano???
- Tak...
- Wczoraj zaszła mała pomyłka na lotnisku - powiedział wyskoki murzyn, podając mi walizki.
- Dziękuje...
- Jeszcze raz bardzo przepraszamy.
Mężczyzna odszedł a ja odetchnęłam z ulgą. Co to było!!!??? No ale muszę przyznać że atrakcje mam zapewnione. Pierwszego dnia spotykam jakiegoś chłopaka, który niesie mnie przez cale 2 godziny na plecach, a później odwiedza mnie policja...Nawet fajnie.. Zapomniałam jeszcze wspomnieć wam o mojej kostce. Za bardzo mnie już nie boli. Musiało mi coś przeskoczyć i tyle. Odłożyłam walizki w salonie i poszłam do kuchni. W lodówce pustka...oprócz zgniłego pomidora nie było nic. Do sklepu raczej nie pójdę jest oddalony o 6 km. Musiałam się zadowolić biszkoptami, które znalazłam w mojej torebce. Siedziałam na kanapie w salonie wcinając ciastka. Włączyłam tv. Same wiadomości, jakiś facet zamknął się w kiblu i przez 2 dni nie mógł z niego wyjść. Podsumowałam sobie wczorajszy dzień..
1. Cieszę się że jestem w Miami.
2. Nie długo będę musiała iść na grób matki.
3. Poznałam Ross.
Nadal 2 : 1 dla mnie!!! Po kilku sekundach zdałam sobie sprawę co ja przed chwilą powiedziałam. Przecież ja mam się dzisiaj z nim spotkać!!! Właściwie to on ma przyjść do mnie, ale lubię panikować. Chaty sprzątać nie muszę, bo przecież on po to tu przychodzi, żeby mi pomóc. Zerwałam się z kanapy i poleciałam szybko na górę z walizkami. Oczywiście z moim pechem, wyglebnęłam się na schodach. Wleciałam do łazienki. Rozczesałam włosy, zrobiłam sobie lekki makijaż i ubrałam w to :
No to teraz nie pozostaje nic innego niż czekać na blondyna. Usiadłam na schodach na werandzie. Bazgroliłam coś palcem w piasku. Do morza ma jakieś 6 metrów. Poniosłam się ze schodów i ruszyłam przed siebie. Woda była przyjemnie ciepła, fale też nie za duże. Weszłam do kolan, rozglądając się dookoła za muszlami. W pewnej chwili poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce. Po kilku sekundach znalazłam się już w wodzie.... razem z Rossem.
- Pogrzało cię?!
- No wiesz siedziałem trochę na słońcu, później wpadłem na jakiś wózek z hot - dog'mi...- zaczął nabijać się chłopak. - a tak w ogóle, to zaklimatyzowałas się już???
- Nawet....- powiedziałam z uśmiechem.
Między nami zapadła głucha cisza. Poziom wody sięgał mi właściwie do szyi, więc wspomagałam się rękoma pływając w miejscu. Modliłam się tylko żeby nigdzie nie było ryb, ale w pewnej chwili coś mnie dotknęło.
- Co to było?! - spytałam robiąc wielkie oczy.
- Moja noga, nie panikuj tak bo się utopisz... - zaśmiał się chłopak.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz. -zagroziłam chlapiąc go wodą.
Wtedy dopiero się zaczęło.  Nasza bitwa na wodę trwała 15 minut. Śmialiśmy się, wygupialiśmy i topiliśmy na wzajem.
- Wychodzimy??? - spytał chłopak poddając się.
- No zrobiła się już głodna.
Biegliśmy do brzegu jak nie normalni, potykając się o własne nogi. Glebneliśmy się na piasku czekają aż nas osuszy słońce.
- Dużo masz tych kartonów???
- Cały pokój jest nimi zawalony...
Po kilku minutach weszliśmy do środka. 
- Rozgość się, a ja zaraz wracam...
Usłyszałam tylko ciche " wow" i pobiegłam do kuchni.
- Co by tu zrobić??? - pytałam sama siebie.
Znalazłam tylko sok pomarańczowy i moje nie dokończone śniadanie, czyli biszkopty.
Poukładałam je ładnie na talerzu,  rozlałam do dwóch szklanek i wróciłam do salonu. Blondyn siedział na kanapie oglądając stary album ze zdjęciami.
- To twoja mama??? - spytał chłopak wskazując zdjęcie wysokiej brunetki z dzieckiem na rękach.
- Tak, a ta mała szarańcza to ja...
 Usiadłam koło niego spoglądając na zdjęcie. Po policzku spłynęła mi jedna łza, no i później od razu wodospad.
- Przepraszam nie powinnłem brać tego do ręki...- powiedział speszony chłopak.
- Nie nic się nie stało, nie masz za co przepraszać.
Chłopak odłożył album na półkę i ukucnął przy mnie. 
- Nie płacz już bo nie zamierzam się utopić - powiedział ocierając mi twarz od łez. - chodź weźmiemy się do roboty.
Uśmiechnęłam się lekko i podniosłam wzrok. Ale on ma czekoladowe oczy!!!
- Idź już na górę i weź się za kartony, a ja zaraz przyjdę..
Pobiegłam do kuchni. Wszędzie szukałam chusteczki, ale po jakimś czasie usłyszałam głośny huk, który przerwał moje poszukiwania...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------No i mamy drugi rozdział. Przepraszam że jest taki krótki, ale w tą środę mam sprawidzian z matmy. W czwartek mam nauczyć się recytować dwie bajki Krasickiego ( nienawidzę odpowiedzi ustnych ), a w czwartek idę reprezentować szkołę w zawodach sportowych i wracam dopiero o 18.00. Ale przysięgam że w tym czasie będę pracować nad rozdziałem i dodam go w środę lub czwartek.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Mała informacja od Maddie...

Bardzo was przepraszam za opóźnienia związane z drugim rozdziałem, ale długo byłam nie obecna w szkole i musiałam nadrobić materiał...Obiecuje że następny rozdział pojawi się jutro około 18.00.
Tym razem nie zawiodę ;)


czwartek, 23 stycznia 2014

1. Spacer po plaży & nowa przyjaźń

Wychodzę właśnie z lotniska z Miami. Od rana jestem strasznie zabiegana. Zresztą nie tylko ja...Na lotnisku zaszła mała pomyłka i wysłano moje bagaże do drugiego samolotu. Tak że na tą chwile jestem bez niczego w wielkim mieście. Na szczęście okazało się że to drugie lotnisko jest oddalone o 5 km stąd i tam mam odebrać moje bagaże. No ale tak się zagadałam że aż nie zauważyłam jak znalazłam się na nieznanej mi ulicy. Otrząsłam się szybko z myśli i ruszyłam pewniejszym krokiem przed siebie. Ze śmiercią matki już się pogodziłam. Chociaż czasami jedno wspólne wspomnienie, może wywołać morze łez. Upał doskwiera nie miłosiernie. Wiatr lekko owiewał twarz i włosy. Byłam ubrana w krótki jeansowe spodenki, przewiewny T - shirt, czarne pantofelki i oczywiście biżuteria. W moim wypadku były to srebne kolczyki w kształcie serduszek i bransoletki.
. W jednej ręce niosłam luźną torbę z telefonem, portfelem, kosmetyczką itd, a w drugiej czekoladowy shake, który kupiłam wcześniej na lotnisku. Szłam cały czas szerokim chodnikiem, przebijając się przez tłumy ludzi. Właściwie to nawet nie wiem w jakim kierunku zmierzam, ale przez ten klimat i widoki to po prostu się o tym nie myśli. Palmy, mnóstwo sklepów z ciuchami, morze, plaże, nowoczesne budynki, kawiarnie, surferzy. Lepiej być nie może...

Jednak rzeczy, które mnie jeszcze martwią to : brak świadomości gdzie się znajduje, to że mam właśnie zacząć samodzielne życie, i to że jestem zupełnie spłukana. W portfelu mam jakieś 58 dolarów. Musi mi to starczyć na całe 3 dni. Później zaczynam prace jako kelnerka w dość znanej restauracji, no i myślę że potem to już sobie poradzę. Właśnie miałam skręcić w drugą ulice, ale za zakrętu wybiegł jakiś chłopak i wpadł na mnie. Po tknęłam się o karton który stał z tyłu( nie mam bladego pojęcia skąd on tam się wziął), upadłam na ziemie, walłam głowa o chodnik i straciłam przytomność. 

Otworzyłam lekko oczy, ale obraz cały czas miałam zamazany. Ujrzałam nad sobą postać tego samego chłopaka, który na mnie wpadł.
- Ja umarłam??? - spytałam szepcąc.
- Nie...-odparł z uśmiechem chłopak.
- To dlaczego masz śnieżno biały uśmiech jak anioł?
- ....używam pasty blenda med? - odpowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie.
Roześmiałam się cicho pod nosem, co musiał zauważyć chłopak bo również posłał mi uśmiech.
- Jestem Ross...- powiedział podając mi dłoń.
- Laura..
- Jesteś tu nowa?
- Skąd wiedziałeś? - spytałam zdziwiona.
- Intuicja. - oparł chłopak ze szczerym uśmiechem.
Próbowałam pozbierać się z podłogi, ale chyba skręciłam sobie kostkę. Blondyn widząc moje starania, podał mi rękę co wykorzystałam.
- To może cię odprowadzę? Raczej trudno ci będzie chodzić po pełnych ulicach Miami.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - powiedziałam wstając, ale noga mi się zachwiała i z powrotem znalazłam się na ziemi.
- No to nie masz już nic do gadanie. Wskakuj! - chłopak ukucnął przede mną i pokazał ze mam mu wskoczyć na barana. Właściwie czemu, nie? Usadowiłam się wygodnie na jego plecach.
- To gdzie idziemy? - spytał chłopak odwracając do mnie głowę.
- Wiesz co.. nie umiem ci za bardzo powiedzieć nie było mnie tu aż cztery lata, ale musisz iść tą plażą przed nami, w prawo. Jeśli będziemy iść cały czas przed siebie to w końcu dojdziemy..
Po tych słowach chłopak ruszył prze siebie. Przeszliśmy ulicę, no i już plaża. Extra!!!
- Opowiedz mi coś o sobie...- odezwał się nagle Ross.
- No dobra...To jak już pewnie wiesz mam na imię Laura....Laura Marano. Pochodzę z Miami, ale w wieku 14 lat przeprowadziłam się z tatą do Los Angeles. Później dopiero zrozumiałam ze to był błąd. No i wróciłam tutaj do matki, ale ona zginęła w wypadku samochodowym 8 dni przed moim przyjazdem. Przy okazji przez pomyłkę lotniska muszę jeszcze odebrać, walizki. - powiedziałam wszystko na jednym oddechu. - Teraz twoja kolej.
- Mam na imię Ross...Ross Lynch. Całe życie mieszkam w Miami. Rodzice zginęli w pożarze gdy miałem 10 lat. Obecnie mieszkam sam.
- Współczuje że rodzice zmarli, nikomu nie życzę śmierci w ogniu. - powiedziałam smutnym głosem.
- No ale trzeba żyć dalej, nikt nie będzie czekać aż się ogarniesz i zaczniesz normalnie fukncjonować.
Szliśmy cały czas brzegiem morza, a właściwie to Ross szedł.
- Wiesz co? Wygodny jesteś...- powiedziałam żeby rozerwać smutną atmosferę.
- Dzięki...Masz jakieś palny na przyszłość?
- Na razie muszę się zająć domem i nauką. Jeszcze to wszystko pogodzić z pracą w restauracji, ale na razie nic nie planuje.
- To może dałabyś się zaprosić na spacer po plaży w bliskiej przyszłości??? - za proponował z uśmiechem.
- Jasne, czemu nie, tylko jak bliska jest ta przyszłość?
- Jak chcesz to możemy nawet jutro?
- Jutro za bardzo mi nie pasuje, mam do rozpakowanie pełno kartonów po przeprowadzce..
- Mogę ci pomogę i tak całymi dniami włóczę  się gdzieś z kumplami, mała różnica nie zaszkodzi.
- To jutro o 11.20?
- O 11.20 - powtórzył blondyn.
Szliśmy jeszcze tak brzegiem 2 godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wygłupialiśmy się itd. Około 17.00 doszliśmy do mojego domu. Był on osadzony na piaszczystej plaży. Wokół palmy i piękna roślinność. Było tam zupełnie pusto. Z reszta mało kto wie o jej isteniu, no i dlatego właśnie moja mama kupiła tu dom.
Weszliśmy na werandę, Ross odstawił mnie na ziemię.
- No to nasze spotkanie dobiega końca? - spytał smutno blondyn.
- Może wejdziesz? Napijesz się czegoś? W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć.

- Po prostu obiecaj mi że się jeszcze spotkamy.
- Na pewno... - powiedziałam z uśmiechem.
Chłopak odwzajemnił gest i odszedł. Stałam jeszcze chwile opierając się o belkę podtrzymującą dach. Przed sobą miałam, złoty piasek, spokojne morze i widok zachodzącego słońca. Odwróciłam wzrok na chwile w prawo. W oddali widziałam Rossa, z każdą chwilą się oddalał.
- Jutro o 11.20!!! - krzyknęłam ostatni raz do blondyna,
- Obiecuje!!!
Chłopak pomachał mi ręką i weszłam do środka. Zastała mnie głucha cisza. Na ścianach wszędzie wisiały moje wspólne zdjęcia z mamą. Usiadłam na kanapie i uroniłam jedną łzę. Wszystko jest takie jak zapamiętałam, jak z przed czterech lat. Widziałam jeszcze obraz gdy byłam mała i robiłam z mamą moją pierwsza jajecznice. Radio grało, czajnik był wstawiony na poranną herbatę i nasze wspólne uśmiechy. Ale to już przeszłość... Wstałam z kanapy i rozejrzałam się po mieszkaniu.
Na dole kuchnia, korytarz i salon, a na górze sypialni i łazienka. Białe meble z morskimi akcentami. Kanapa, a na niej 20 poduszek w różnych odcieniach błękity i wielka sypialnia z widokiem na morze. To cały urok tego miejsca. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.

Mam już 1 rozdział!!! Mam nadzieje że wam się podoba... Opowiadanie będę starała się wstawiać codziennie. Do następnego wpisu...

środa, 22 stycznia 2014

Prolog

Laura - niezwykła nastolatka. Zwariowana zabawna, a zarazem miła, troskliwa i pomocna. Wydaje się idealną dziewczyną,  ale wszystko zmienia się w dzień jej przeprowadzki. W wieku 14 lat dziewczyna wyprowadziła się z ojcem do Los Angeles. Teraz zrozumiała że to był błąd. Jej ojciec znalazł sobie inną kobietę, a córkę odłożył na drugi plan. Dziewczyna postanowiła wziąść życie w swoje ręce i przeprowadza się w swoje rodzinne strony do matki do Miami. Jednak na lotnisku dostaje szokującą wiadomość - jej matka zmarła w wypadku samochodowym. Dziewczyna zostaje sama, nie ma zamiaru wracać się z powrotem do Los Angeles. Teraz Laura musi sama stawić sama czoła trudnością losu. W między czasie dziewczyna zmienia szkołę. Na szczęście we wszystkim pomaga jej dawna przyjaciółka - Camilla. Dziewczyny znają się właściwie od piaskownicy. Jednak gdy Lau wyprowadziła się z Miami do Los Angeles, urwał im się kontakt i nie widziały się 4 lata. Laura bardzo się stara utrzymać dom finansowo, ale z czasem pojawiają się pewne komplikacje. Oprócz szkoły musi jeszcze pogodzić życie z pracą w restauracji. Jednak nie postanawia się poddać i walczy o swoje szczęście. W między czasie dziewczyna spotka pewną osobę, która pomaga jej spełnić marzenia, jednak nie wszystko do końca jest takie piękne...

Chciałam wprowadzić coś nowego. Taki jakby wielki mix... Zapewniam ze będzie śmiesznie :)