czwartek, 23 stycznia 2014

1. Spacer po plaży & nowa przyjaźń

Wychodzę właśnie z lotniska z Miami. Od rana jestem strasznie zabiegana. Zresztą nie tylko ja...Na lotnisku zaszła mała pomyłka i wysłano moje bagaże do drugiego samolotu. Tak że na tą chwile jestem bez niczego w wielkim mieście. Na szczęście okazało się że to drugie lotnisko jest oddalone o 5 km stąd i tam mam odebrać moje bagaże. No ale tak się zagadałam że aż nie zauważyłam jak znalazłam się na nieznanej mi ulicy. Otrząsłam się szybko z myśli i ruszyłam pewniejszym krokiem przed siebie. Ze śmiercią matki już się pogodziłam. Chociaż czasami jedno wspólne wspomnienie, może wywołać morze łez. Upał doskwiera nie miłosiernie. Wiatr lekko owiewał twarz i włosy. Byłam ubrana w krótki jeansowe spodenki, przewiewny T - shirt, czarne pantofelki i oczywiście biżuteria. W moim wypadku były to srebne kolczyki w kształcie serduszek i bransoletki.
. W jednej ręce niosłam luźną torbę z telefonem, portfelem, kosmetyczką itd, a w drugiej czekoladowy shake, który kupiłam wcześniej na lotnisku. Szłam cały czas szerokim chodnikiem, przebijając się przez tłumy ludzi. Właściwie to nawet nie wiem w jakim kierunku zmierzam, ale przez ten klimat i widoki to po prostu się o tym nie myśli. Palmy, mnóstwo sklepów z ciuchami, morze, plaże, nowoczesne budynki, kawiarnie, surferzy. Lepiej być nie może...

Jednak rzeczy, które mnie jeszcze martwią to : brak świadomości gdzie się znajduje, to że mam właśnie zacząć samodzielne życie, i to że jestem zupełnie spłukana. W portfelu mam jakieś 58 dolarów. Musi mi to starczyć na całe 3 dni. Później zaczynam prace jako kelnerka w dość znanej restauracji, no i myślę że potem to już sobie poradzę. Właśnie miałam skręcić w drugą ulice, ale za zakrętu wybiegł jakiś chłopak i wpadł na mnie. Po tknęłam się o karton który stał z tyłu( nie mam bladego pojęcia skąd on tam się wziął), upadłam na ziemie, walłam głowa o chodnik i straciłam przytomność. 

Otworzyłam lekko oczy, ale obraz cały czas miałam zamazany. Ujrzałam nad sobą postać tego samego chłopaka, który na mnie wpadł.
- Ja umarłam??? - spytałam szepcąc.
- Nie...-odparł z uśmiechem chłopak.
- To dlaczego masz śnieżno biały uśmiech jak anioł?
- ....używam pasty blenda med? - odpowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie.
Roześmiałam się cicho pod nosem, co musiał zauważyć chłopak bo również posłał mi uśmiech.
- Jestem Ross...- powiedział podając mi dłoń.
- Laura..
- Jesteś tu nowa?
- Skąd wiedziałeś? - spytałam zdziwiona.
- Intuicja. - oparł chłopak ze szczerym uśmiechem.
Próbowałam pozbierać się z podłogi, ale chyba skręciłam sobie kostkę. Blondyn widząc moje starania, podał mi rękę co wykorzystałam.
- To może cię odprowadzę? Raczej trudno ci będzie chodzić po pełnych ulicach Miami.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - powiedziałam wstając, ale noga mi się zachwiała i z powrotem znalazłam się na ziemi.
- No to nie masz już nic do gadanie. Wskakuj! - chłopak ukucnął przede mną i pokazał ze mam mu wskoczyć na barana. Właściwie czemu, nie? Usadowiłam się wygodnie na jego plecach.
- To gdzie idziemy? - spytał chłopak odwracając do mnie głowę.
- Wiesz co.. nie umiem ci za bardzo powiedzieć nie było mnie tu aż cztery lata, ale musisz iść tą plażą przed nami, w prawo. Jeśli będziemy iść cały czas przed siebie to w końcu dojdziemy..
Po tych słowach chłopak ruszył prze siebie. Przeszliśmy ulicę, no i już plaża. Extra!!!
- Opowiedz mi coś o sobie...- odezwał się nagle Ross.
- No dobra...To jak już pewnie wiesz mam na imię Laura....Laura Marano. Pochodzę z Miami, ale w wieku 14 lat przeprowadziłam się z tatą do Los Angeles. Później dopiero zrozumiałam ze to był błąd. No i wróciłam tutaj do matki, ale ona zginęła w wypadku samochodowym 8 dni przed moim przyjazdem. Przy okazji przez pomyłkę lotniska muszę jeszcze odebrać, walizki. - powiedziałam wszystko na jednym oddechu. - Teraz twoja kolej.
- Mam na imię Ross...Ross Lynch. Całe życie mieszkam w Miami. Rodzice zginęli w pożarze gdy miałem 10 lat. Obecnie mieszkam sam.
- Współczuje że rodzice zmarli, nikomu nie życzę śmierci w ogniu. - powiedziałam smutnym głosem.
- No ale trzeba żyć dalej, nikt nie będzie czekać aż się ogarniesz i zaczniesz normalnie fukncjonować.
Szliśmy cały czas brzegiem morza, a właściwie to Ross szedł.
- Wiesz co? Wygodny jesteś...- powiedziałam żeby rozerwać smutną atmosferę.
- Dzięki...Masz jakieś palny na przyszłość?
- Na razie muszę się zająć domem i nauką. Jeszcze to wszystko pogodzić z pracą w restauracji, ale na razie nic nie planuje.
- To może dałabyś się zaprosić na spacer po plaży w bliskiej przyszłości??? - za proponował z uśmiechem.
- Jasne, czemu nie, tylko jak bliska jest ta przyszłość?
- Jak chcesz to możemy nawet jutro?
- Jutro za bardzo mi nie pasuje, mam do rozpakowanie pełno kartonów po przeprowadzce..
- Mogę ci pomogę i tak całymi dniami włóczę  się gdzieś z kumplami, mała różnica nie zaszkodzi.
- To jutro o 11.20?
- O 11.20 - powtórzył blondyn.
Szliśmy jeszcze tak brzegiem 2 godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wygłupialiśmy się itd. Około 17.00 doszliśmy do mojego domu. Był on osadzony na piaszczystej plaży. Wokół palmy i piękna roślinność. Było tam zupełnie pusto. Z reszta mało kto wie o jej isteniu, no i dlatego właśnie moja mama kupiła tu dom.
Weszliśmy na werandę, Ross odstawił mnie na ziemię.
- No to nasze spotkanie dobiega końca? - spytał smutno blondyn.
- Może wejdziesz? Napijesz się czegoś? W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć.

- Po prostu obiecaj mi że się jeszcze spotkamy.
- Na pewno... - powiedziałam z uśmiechem.
Chłopak odwzajemnił gest i odszedł. Stałam jeszcze chwile opierając się o belkę podtrzymującą dach. Przed sobą miałam, złoty piasek, spokojne morze i widok zachodzącego słońca. Odwróciłam wzrok na chwile w prawo. W oddali widziałam Rossa, z każdą chwilą się oddalał.
- Jutro o 11.20!!! - krzyknęłam ostatni raz do blondyna,
- Obiecuje!!!
Chłopak pomachał mi ręką i weszłam do środka. Zastała mnie głucha cisza. Na ścianach wszędzie wisiały moje wspólne zdjęcia z mamą. Usiadłam na kanapie i uroniłam jedną łzę. Wszystko jest takie jak zapamiętałam, jak z przed czterech lat. Widziałam jeszcze obraz gdy byłam mała i robiłam z mamą moją pierwsza jajecznice. Radio grało, czajnik był wstawiony na poranną herbatę i nasze wspólne uśmiechy. Ale to już przeszłość... Wstałam z kanapy i rozejrzałam się po mieszkaniu.
Na dole kuchnia, korytarz i salon, a na górze sypialni i łazienka. Białe meble z morskimi akcentami. Kanapa, a na niej 20 poduszek w różnych odcieniach błękity i wielka sypialnia z widokiem na morze. To cały urok tego miejsca. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.

Mam już 1 rozdział!!! Mam nadzieje że wam się podoba... Opowiadanie będę starała się wstawiać codziennie. Do następnego wpisu...

7 komentarzy:

  1. Genialny!!!!! JUŻ UBÓSTWIAM TEGO BLOGA Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super, czekam na next :3

    OdpowiedzUsuń
  3. No i gdzie nn? Pospiesz się!!!!!! Ja dodam u siebie dzisiaj.:D Rusz dupe i pisz notkę! :D:P:)

    Pozdrawiam i weny życzę Tonks
    Zapraszam do mnie hermionariddle-dracomalfoy.blogspot.com
    (Chyba mnie znasz)

    OdpowiedzUsuń
  4. JA CHCIEĆ NOWY ROZDZIAŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! TY MASZ ZROBIĆ:
    1.PISU, PISU.
    2. POWSTAWIAĆ PRZECINKI.
    3.PISU, PISU.
    4.WCISNĄĆ "OPUBLIKUJ"
    KAPISZI?
    WENY ŻYCZE TONKS

    OdpowiedzUsuń