Wychodzę właśnie z lotniska z Miami. Od rana jestem strasznie zabiegana. Zresztą nie tylko ja...Na lotnisku zaszła mała pomyłka i wysłano moje bagaże do drugiego samolotu. Tak że na tą chwile jestem bez niczego w wielkim mieście. Na szczęście okazało się że to drugie lotnisko jest oddalone o 5 km stąd i tam mam odebrać moje bagaże. No ale tak się zagadałam że aż nie zauważyłam jak znalazłam się na nieznanej mi ulicy. Otrząsłam się szybko z myśli i ruszyłam pewniejszym krokiem przed siebie. Ze śmiercią matki już się pogodziłam. Chociaż czasami jedno wspólne wspomnienie, może wywołać morze łez. Upał doskwiera nie miłosiernie. Wiatr lekko owiewał twarz i włosy. Byłam ubrana w krótki jeansowe spodenki, przewiewny T - shirt, czarne pantofelki i oczywiście biżuteria. W moim wypadku były to srebne kolczyki w kształcie serduszek i bransoletki.
. W jednej ręce niosłam luźną torbę z telefonem, portfelem, kosmetyczką itd, a w drugiej czekoladowy shake, który kupiłam wcześniej na lotnisku. Szłam cały czas szerokim chodnikiem, przebijając się przez tłumy ludzi. Właściwie to nawet nie wiem w jakim kierunku zmierzam, ale przez ten klimat i widoki to po prostu się o tym nie myśli. Palmy, mnóstwo sklepów z ciuchami, morze, plaże, nowoczesne budynki, kawiarnie, surferzy. Lepiej być nie może...
Otworzyłam lekko oczy, ale obraz cały czas miałam zamazany. Ujrzałam nad sobą postać tego samego chłopaka, który na mnie wpadł.
- Ja umarłam??? - spytałam szepcąc.
- Nie...-odparł z uśmiechem chłopak.
- To dlaczego masz śnieżno biały uśmiech jak anioł?
- ....używam pasty blenda med? - odpowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie.
Roześmiałam się cicho pod nosem, co musiał zauważyć chłopak bo również posłał mi uśmiech.
- Jestem Ross...- powiedział podając mi dłoń.
- Laura..
- Jesteś tu nowa?
- Skąd wiedziałeś? - spytałam zdziwiona.
- Intuicja. - oparł chłopak ze szczerym uśmiechem.
Próbowałam pozbierać się z podłogi, ale chyba skręciłam sobie kostkę. Blondyn widząc moje starania, podał mi rękę co wykorzystałam.
- To może cię odprowadzę? Raczej trudno ci będzie chodzić po pełnych ulicach Miami.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - powiedziałam wstając, ale noga mi się zachwiała i z powrotem znalazłam się na ziemi.
- No to nie masz już nic do gadanie. Wskakuj! - chłopak ukucnął przede mną i pokazał ze mam mu wskoczyć na barana. Właściwie czemu, nie? Usadowiłam się wygodnie na jego plecach.
- To gdzie idziemy? - spytał chłopak odwracając do mnie głowę.
- Wiesz co.. nie umiem ci za bardzo powiedzieć nie było mnie tu aż cztery lata, ale musisz iść tą plażą przed nami, w prawo. Jeśli będziemy iść cały czas przed siebie to w końcu dojdziemy..
Po tych słowach chłopak ruszył prze siebie. Przeszliśmy ulicę, no i już plaża. Extra!!!
- Opowiedz mi coś o sobie...- odezwał się nagle Ross.
- No dobra...To jak już pewnie wiesz mam na imię Laura....Laura Marano. Pochodzę z Miami, ale w wieku 14 lat przeprowadziłam się z tatą do Los Angeles. Później dopiero zrozumiałam ze to był błąd. No i wróciłam tutaj do matki, ale ona zginęła w wypadku samochodowym 8 dni przed moim przyjazdem. Przy okazji przez pomyłkę lotniska muszę jeszcze odebrać, walizki. - powiedziałam wszystko na jednym oddechu. - Teraz twoja kolej.
- Mam na imię Ross...Ross Lynch. Całe życie mieszkam w Miami. Rodzice zginęli w pożarze gdy miałem 10 lat. Obecnie mieszkam sam.
- Współczuje że rodzice zmarli, nikomu nie życzę śmierci w ogniu. - powiedziałam smutnym głosem.
- No ale trzeba żyć dalej, nikt nie będzie czekać aż się ogarniesz i zaczniesz normalnie fukncjonować.
Szliśmy cały czas brzegiem morza, a właściwie to Ross szedł.
- Wiesz co? Wygodny jesteś...- powiedziałam żeby rozerwać smutną atmosferę.
- Dzięki...Masz jakieś palny na przyszłość?
- Na razie muszę się zająć domem i nauką. Jeszcze to wszystko pogodzić z pracą w restauracji, ale na razie nic nie planuje.
- To może dałabyś się zaprosić na spacer po plaży w bliskiej przyszłości??? - za proponował z uśmiechem.
- Jasne, czemu nie, tylko jak bliska jest ta przyszłość?
- Jak chcesz to możemy nawet jutro?
- Jutro za bardzo mi nie pasuje, mam do rozpakowanie pełno kartonów po przeprowadzce..
- Mogę ci pomogę i tak całymi dniami włóczę się gdzieś z kumplami, mała różnica nie zaszkodzi.
- To jutro o 11.20?
- O 11.20 - powtórzył blondyn.
Szliśmy jeszcze tak brzegiem 2 godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wygłupialiśmy się itd. Około 17.00 doszliśmy do mojego domu. Był on osadzony na piaszczystej plaży. Wokół palmy i piękna roślinność. Było tam zupełnie pusto. Z reszta mało kto wie o jej isteniu, no i dlatego właśnie moja mama kupiła tu dom.
Weszliśmy na werandę, Ross odstawił mnie na ziemię.
- No to nasze spotkanie dobiega końca? - spytał smutno blondyn.
- Może wejdziesz? Napijesz się czegoś? W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć.
. W jednej ręce niosłam luźną torbę z telefonem, portfelem, kosmetyczką itd, a w drugiej czekoladowy shake, który kupiłam wcześniej na lotnisku. Szłam cały czas szerokim chodnikiem, przebijając się przez tłumy ludzi. Właściwie to nawet nie wiem w jakim kierunku zmierzam, ale przez ten klimat i widoki to po prostu się o tym nie myśli. Palmy, mnóstwo sklepów z ciuchami, morze, plaże, nowoczesne budynki, kawiarnie, surferzy. Lepiej być nie może...
Jednak rzeczy, które mnie jeszcze martwią to : brak świadomości gdzie się znajduje, to że mam właśnie zacząć samodzielne życie, i to że jestem zupełnie spłukana. W portfelu mam jakieś 58 dolarów. Musi mi to starczyć na całe 3 dni. Później zaczynam prace jako kelnerka w dość znanej restauracji, no i myślę że potem to już sobie poradzę. Właśnie miałam skręcić w drugą ulice, ale za zakrętu wybiegł jakiś chłopak i wpadł na mnie. Po tknęłam się o karton który stał z tyłu( nie mam bladego pojęcia skąd on tam się wziął), upadłam na ziemie, walłam głowa o chodnik i straciłam przytomność.
Otworzyłam lekko oczy, ale obraz cały czas miałam zamazany. Ujrzałam nad sobą postać tego samego chłopaka, który na mnie wpadł.
- Ja umarłam??? - spytałam szepcąc.
- Nie...-odparł z uśmiechem chłopak.
- To dlaczego masz śnieżno biały uśmiech jak anioł?
- ....używam pasty blenda med? - odpowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie.
Roześmiałam się cicho pod nosem, co musiał zauważyć chłopak bo również posłał mi uśmiech.
- Jestem Ross...- powiedział podając mi dłoń.
- Laura..
- Jesteś tu nowa?
- Skąd wiedziałeś? - spytałam zdziwiona.
- Intuicja. - oparł chłopak ze szczerym uśmiechem.
Próbowałam pozbierać się z podłogi, ale chyba skręciłam sobie kostkę. Blondyn widząc moje starania, podał mi rękę co wykorzystałam.
- To może cię odprowadzę? Raczej trudno ci będzie chodzić po pełnych ulicach Miami.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - powiedziałam wstając, ale noga mi się zachwiała i z powrotem znalazłam się na ziemi.
- No to nie masz już nic do gadanie. Wskakuj! - chłopak ukucnął przede mną i pokazał ze mam mu wskoczyć na barana. Właściwie czemu, nie? Usadowiłam się wygodnie na jego plecach.
- To gdzie idziemy? - spytał chłopak odwracając do mnie głowę.
- Wiesz co.. nie umiem ci za bardzo powiedzieć nie było mnie tu aż cztery lata, ale musisz iść tą plażą przed nami, w prawo. Jeśli będziemy iść cały czas przed siebie to w końcu dojdziemy..
Po tych słowach chłopak ruszył prze siebie. Przeszliśmy ulicę, no i już plaża. Extra!!!
- Opowiedz mi coś o sobie...- odezwał się nagle Ross.
- No dobra...To jak już pewnie wiesz mam na imię Laura....Laura Marano. Pochodzę z Miami, ale w wieku 14 lat przeprowadziłam się z tatą do Los Angeles. Później dopiero zrozumiałam ze to był błąd. No i wróciłam tutaj do matki, ale ona zginęła w wypadku samochodowym 8 dni przed moim przyjazdem. Przy okazji przez pomyłkę lotniska muszę jeszcze odebrać, walizki. - powiedziałam wszystko na jednym oddechu. - Teraz twoja kolej.
- Mam na imię Ross...Ross Lynch. Całe życie mieszkam w Miami. Rodzice zginęli w pożarze gdy miałem 10 lat. Obecnie mieszkam sam.
- Współczuje że rodzice zmarli, nikomu nie życzę śmierci w ogniu. - powiedziałam smutnym głosem.
- No ale trzeba żyć dalej, nikt nie będzie czekać aż się ogarniesz i zaczniesz normalnie fukncjonować.
Szliśmy cały czas brzegiem morza, a właściwie to Ross szedł.
- Wiesz co? Wygodny jesteś...- powiedziałam żeby rozerwać smutną atmosferę.
- Dzięki...Masz jakieś palny na przyszłość?
- Na razie muszę się zająć domem i nauką. Jeszcze to wszystko pogodzić z pracą w restauracji, ale na razie nic nie planuje.
- To może dałabyś się zaprosić na spacer po plaży w bliskiej przyszłości??? - za proponował z uśmiechem.
- Jasne, czemu nie, tylko jak bliska jest ta przyszłość?
- Jak chcesz to możemy nawet jutro?
- Jutro za bardzo mi nie pasuje, mam do rozpakowanie pełno kartonów po przeprowadzce..
- Mogę ci pomogę i tak całymi dniami włóczę się gdzieś z kumplami, mała różnica nie zaszkodzi.
- To jutro o 11.20?
- O 11.20 - powtórzył blondyn.
Szliśmy jeszcze tak brzegiem 2 godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wygłupialiśmy się itd. Około 17.00 doszliśmy do mojego domu. Był on osadzony na piaszczystej plaży. Wokół palmy i piękna roślinność. Było tam zupełnie pusto. Z reszta mało kto wie o jej isteniu, no i dlatego właśnie moja mama kupiła tu dom.
Weszliśmy na werandę, Ross odstawił mnie na ziemię.
- No to nasze spotkanie dobiega końca? - spytał smutno blondyn.
- Może wejdziesz? Napijesz się czegoś? W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć.
- Po prostu obiecaj mi że się jeszcze spotkamy.
- Na pewno... - powiedziałam z uśmiechem.
Chłopak odwzajemnił gest i odszedł. Stałam jeszcze chwile opierając się o belkę podtrzymującą dach. Przed sobą miałam, złoty piasek, spokojne morze i widok zachodzącego słońca. Odwróciłam wzrok na chwile w prawo. W oddali widziałam Rossa, z każdą chwilą się oddalał.
- Jutro o 11.20!!! - krzyknęłam ostatni raz do blondyna,
- Obiecuje!!!
Chłopak pomachał mi ręką i weszłam do środka. Zastała mnie głucha cisza. Na ścianach wszędzie wisiały moje wspólne zdjęcia z mamą. Usiadłam na kanapie i uroniłam jedną łzę. Wszystko jest takie jak zapamiętałam, jak z przed czterech lat. Widziałam jeszcze obraz gdy byłam mała i robiłam z mamą moją pierwsza jajecznice. Radio grało, czajnik był wstawiony na poranną herbatę i nasze wspólne uśmiechy. Ale to już przeszłość... Wstałam z kanapy i rozejrzałam się po mieszkaniu.
Na dole kuchnia, korytarz i salon, a na górze sypialni i łazienka. Białe meble z morskimi akcentami. Kanapa, a na niej 20 poduszek w różnych odcieniach błękity i wielka sypialnia z widokiem na morze. To cały urok tego miejsca. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
Mam już 1 rozdział!!! Mam nadzieje że wam się podoba... Opowiadanie będę starała się wstawiać codziennie. Do następnego wpisu...
Genialny!!!!! JUŻ UBÓSTWIAM TEGO BLOGA Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńdodawaj nexta
OdpowiedzUsuńczekam na next
OdpowiedzUsuńRozdział super, czekam na next :3
OdpowiedzUsuńNo i gdzie nn? Pospiesz się!!!!!! Ja dodam u siebie dzisiaj.:D Rusz dupe i pisz notkę! :D:P:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę Tonks
Zapraszam do mnie hermionariddle-dracomalfoy.blogspot.com
(Chyba mnie znasz)
JA CHCIEĆ NOWY ROZDZIAŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! TY MASZ ZROBIĆ:
OdpowiedzUsuń1.PISU, PISU.
2. POWSTAWIAĆ PRZECINKI.
3.PISU, PISU.
4.WCISNĄĆ "OPUBLIKUJ"
KAPISZI?
WENY ŻYCZE TONKS
Kapiszi :D
Usuń