Obróciłam się nie pewnie, ale to nie był Ross tylko jakaś grupka chłopaków. Byli chyba w moim wieku. Ale ja mam życie. Wieczór, cmentarz, ja i pięcioosobowa grupka chłopaków... normalnie wpadłam jak śliwka w kompot...
Jeden z nich podszedł trochę bliżej i szybkim ruchem dłoni unieruchomił mi ręce i przycisnął do jakiegoś drzewa. Zaczęłam mu się wyrywać i krzyczeć, ale to tylko pogarszało sprawę.
- Nie drzyj się bo to ci nie pomoże. - zwrócił się do mnie - Znasz Ross'a Lynch'a?
Przestraszona pokiwałam twierdząco głową.
- Aaa... to ty jesteś tym powodem dla, którego nie dostajemy kasy...- odparł kpiąco.
- Ale co ja???
- Tak, to właśnie przez ciebie, dostajemy mniej forsy z napadów!
- Ale ja przecież nie wiem o co wam chodzi...
- Chodzi oto złotko, że masz przekazać swojemu blondynowi, że jeśli nie zwróci nam pieniędzy to będzie miał z nami do czynienia.
- Ale ja już z nim nie utrzymuje kontaktów. - próbowałam się wykręcić.
- To się postaraj bo jak nie...ty też na tym oberwiesz! - włączył się w rozmowę drugi chłopak.
- I nie próbuj na nas donosić...chyba że chcesz się pozbyć przyjaciółki. - odparł z złośliwością w głosie trzeci.
- Puszczaj mnie! Słyszysz!? Masz mnie puścić! - darłam się wyrywając.
- Nic z tego teraz idziesz a nami... twój kolega cię odbierze.
- Ja nigdzie nie idę! Puszczaj!
Jednak to nie poskutkowało. Zakleili mi usta i wzięli za ręce. Pomyślałam sobie że albo teraz albo nigdy. Zebrałam w sobie odwagę i kopnęłam jednego w brzuch. I to zadziałało, chłopak mnie puścił, a ja uciekłam. Na całe szczęście pozostali zostali przy swoim przyjacielu i nie próbowali mnie dorwać. No jeszcze takiego czegoś to nie przeżyłam... Po 15 minutach, znalazłam się na plaży. Bezpieczna. No może nie do końca bezpieczna, bo jest coś po 21.00. ale do domu mam nie daleko.
Wpadłam do mieszkania, zamykając drzwi na wszystkie możliwe do zamknięcia zamki. Usiadłam na kanapie i wybuchnęłam płaczem. Wszystko dzieje się za szybko... Osoba, której ufałam wbiła mi nóż w serce, spotkałam jakiś kolesi na cmentarzu, którzy grozili mi śmiercią, a najgorsze jest to że wplątałam w to Cami...i to wszystko przez Ross'a...
Nagle poczułam wibracje w kieszeni. Wyciągnęłam komórę, to wiadomość od Blake.
Sms:Muszę wyjechać na jakiś czas do Madrytu...niestety nie wiem kiedy wrócę...
Nie to już szczyt wszystkiego! Mój chłopak opuszcza mnie w najgorszej sytuacji w moim życiu. Koszmar jakiś! Paranoja! Jeszcze na to wszystko usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam szybko łzy i wstałam z kanapy. Otworzyłam drzwi i ujrzałam w nich Ross'a.
- Lau, musimy pogadać....
- Nie, nie chce z tobą gadać! Z nikim nie chce rozmawiać! Wynieś się z stąd i nie wracaj! - krzyknęłam zamykając mu drzwi przed nosem.
O nie...na pewno nie dam mu drugiej szansy...
- 4 dni później -
- Idziesz a nami do centrum? - spytała Cami idąc koło mnie.
- No jasne...
Ta...odżyłam na nowo. O Rossie zapomniałam zupełnie. Wysyła mi sms, ale ja je odrzucam. Cody? Cody wyjechał do Madrytu..... Cami, jak to Cami zawsze znajdzie coś do roboty. Żyjemy cały czas jak przyjaciółki.
- Lau? O czym tak myślisz? - wyrwała mnie z transu brunetka.
- A o niczym tak sobie... -zaśmiałam się cicho.
Nagle poczułam wibracje w kieszeni. Włączyłam wyświetlacz...Ross. O dziwo coś mnie podkusiło żebym odebrała.
- Zaraz wracam tylko dobiorę. - zwróciłam się do przyjaciółki, po czym odeszłam na bok i nadusiłam zieloną słuchawkę.
Rozmowa telefoniczna:
Lau - Czego chcesz?
Ross - Lau, chciałbym z tobą porozmawiać. Proszę daj mi chociaż jedną szansę.
L - Nie chce cię znać! To nie jest takie łatwe wybaczyć komuś, komu się ufało...a ten ktoś cię najnormalniej w świecie oszukał. Dla mnie jesteś zwykłym śmieciem!
Rozłączyłam się rozzłoszczona i schowałam telefon z powrotem o kieszeni. Tym razem usłyszałam dziwek powiadomienia. Wyciągnęłam od niechcenia komórkę i szybkim ruchem ręki sprawdziłam wiadomość, a była ona od Blake'a.
Sms: Lau, chciałem ci powiedzieć to wcześniej, ale nie wiedziałem jak. Zarywam z tobą..
Nie wierzę! Ten koleś na górze to mnie chyba nie lubi! Nie chce już nikogo widzieć. Puściłam się
biegiem zostawiając z tyłu Camille i jej siostrę. Biegłam zalana łzami przez park
- Lau!
Nie obróciłam się, wiedziałam do kogo należy ten głos dlatego jeszcze bardziej przy śpieszyłam.
- No poczekaj!
- Zostaw mnie!
Nagle wbiegłam w jakąś uliczkę, której wogóle nie znałam. Nic mi tu nie wyglądało znajomo. Po prostu się zgubiłam. Oparłam się plecami o ścianę jakiegoś sklepu i sunęłam na dół.
- Ross -
Ale ta dziewczyna ma kondycje! Rozejrzałem się dokładne po okolicy. Znam ja doskonale bo tu mieszkam...Tylko dlaczego Lau musiała tu wbiec, ludzie raczej starają się omijać tę dzielnicę. Szłem rozglądając się za dziewczyna pustą ulicą. Wszystkich wywiało...jak zawsze. W końcu znalazłem brunetkę pod ścianą. Siedziała na ziemi, z twarzą schowaną w kolana. Podbiegłem do niej.
- Zostaw mnie! - warknęła przez płacz.
- Laura, ja che ci pomóc... -odparłem spokojnie kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pomożesz mi jak znikniesz! Oszukałeś mnie! A ja ci ufałam!
- Naprawdę nie wiem jak to naprawi, proszę wybacz mi..
Klęknąłem koło dziewczyny wpatrując się w nią bezradnie.
- Odejdź!
- Ale...
- Nie rozumiesz ze się ciebie boję!? Jesteś gangsterem!
Po tych słowach brunetka odepchnęła mnie i uciekła dalej. Po co ta cała opera mydlana...to nie wiem. Pozbierałam się z ziemi i ruszyłem za Laurą. Jest już po 20.00 a ona kompletnie nie zna tego miejsca, a co gorsza jej mieszkańców.
- Laura -
Im dalej biegłam tym bardziej gubiłam się w tych wszystkich opuszczonych budynkach. Na ulicach zupełnie pusto, żaden samochód, człowiek, piec nic...Nagle poczułam jak ktoś mnie łapie za rękę. Obróciłam się i zobaczyłam za sobą tą samą grupę
chłopaków, którą spotkałam na cmentarzu...
Jestem ciekawa waszych komentarz. Wiem że rozdział trochę smętny, ale nie długo rozkręci się akcja. Nie dawno założyłam trzeciego bloga : http://austin-and-ally-true-love.blogspot.com/
na którego serdecznie zapraszam...
Do następnego wpisu...
Maddie ;)
Jeden z nich podszedł trochę bliżej i szybkim ruchem dłoni unieruchomił mi ręce i przycisnął do jakiegoś drzewa. Zaczęłam mu się wyrywać i krzyczeć, ale to tylko pogarszało sprawę.
- Nie drzyj się bo to ci nie pomoże. - zwrócił się do mnie - Znasz Ross'a Lynch'a?
Przestraszona pokiwałam twierdząco głową.
- Aaa... to ty jesteś tym powodem dla, którego nie dostajemy kasy...- odparł kpiąco.
- Ale co ja???
- Tak, to właśnie przez ciebie, dostajemy mniej forsy z napadów!
- Ale ja przecież nie wiem o co wam chodzi...
- Chodzi oto złotko, że masz przekazać swojemu blondynowi, że jeśli nie zwróci nam pieniędzy to będzie miał z nami do czynienia.
- Ale ja już z nim nie utrzymuje kontaktów. - próbowałam się wykręcić.
- To się postaraj bo jak nie...ty też na tym oberwiesz! - włączył się w rozmowę drugi chłopak.
- I nie próbuj na nas donosić...chyba że chcesz się pozbyć przyjaciółki. - odparł z złośliwością w głosie trzeci.
- Puszczaj mnie! Słyszysz!? Masz mnie puścić! - darłam się wyrywając.
- Nic z tego teraz idziesz a nami... twój kolega cię odbierze.
- Ja nigdzie nie idę! Puszczaj!
Jednak to nie poskutkowało. Zakleili mi usta i wzięli za ręce. Pomyślałam sobie że albo teraz albo nigdy. Zebrałam w sobie odwagę i kopnęłam jednego w brzuch. I to zadziałało, chłopak mnie puścił, a ja uciekłam. Na całe szczęście pozostali zostali przy swoim przyjacielu i nie próbowali mnie dorwać. No jeszcze takiego czegoś to nie przeżyłam... Po 15 minutach, znalazłam się na plaży. Bezpieczna. No może nie do końca bezpieczna, bo jest coś po 21.00. ale do domu mam nie daleko.
Wpadłam do mieszkania, zamykając drzwi na wszystkie możliwe do zamknięcia zamki. Usiadłam na kanapie i wybuchnęłam płaczem. Wszystko dzieje się za szybko... Osoba, której ufałam wbiła mi nóż w serce, spotkałam jakiś kolesi na cmentarzu, którzy grozili mi śmiercią, a najgorsze jest to że wplątałam w to Cami...i to wszystko przez Ross'a...
Nagle poczułam wibracje w kieszeni. Wyciągnęłam komórę, to wiadomość od Blake.
Sms:Muszę wyjechać na jakiś czas do Madrytu...niestety nie wiem kiedy wrócę...
Nie to już szczyt wszystkiego! Mój chłopak opuszcza mnie w najgorszej sytuacji w moim życiu. Koszmar jakiś! Paranoja! Jeszcze na to wszystko usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam szybko łzy i wstałam z kanapy. Otworzyłam drzwi i ujrzałam w nich Ross'a.
- Lau, musimy pogadać....
- Nie, nie chce z tobą gadać! Z nikim nie chce rozmawiać! Wynieś się z stąd i nie wracaj! - krzyknęłam zamykając mu drzwi przed nosem.
O nie...na pewno nie dam mu drugiej szansy...
- 4 dni później -
- Idziesz a nami do centrum? - spytała Cami idąc koło mnie.
- No jasne...
Ta...odżyłam na nowo. O Rossie zapomniałam zupełnie. Wysyła mi sms, ale ja je odrzucam. Cody? Cody wyjechał do Madrytu..... Cami, jak to Cami zawsze znajdzie coś do roboty. Żyjemy cały czas jak przyjaciółki.
- Lau? O czym tak myślisz? - wyrwała mnie z transu brunetka.
- A o niczym tak sobie... -zaśmiałam się cicho.
Nagle poczułam wibracje w kieszeni. Włączyłam wyświetlacz...Ross. O dziwo coś mnie podkusiło żebym odebrała.
- Zaraz wracam tylko dobiorę. - zwróciłam się do przyjaciółki, po czym odeszłam na bok i nadusiłam zieloną słuchawkę.
Rozmowa telefoniczna:
Lau - Czego chcesz?
Ross - Lau, chciałbym z tobą porozmawiać. Proszę daj mi chociaż jedną szansę.
L - Nie chce cię znać! To nie jest takie łatwe wybaczyć komuś, komu się ufało...a ten ktoś cię najnormalniej w świecie oszukał. Dla mnie jesteś zwykłym śmieciem!
Rozłączyłam się rozzłoszczona i schowałam telefon z powrotem o kieszeni. Tym razem usłyszałam dziwek powiadomienia. Wyciągnęłam od niechcenia komórkę i szybkim ruchem ręki sprawdziłam wiadomość, a była ona od Blake'a.
Sms: Lau, chciałem ci powiedzieć to wcześniej, ale nie wiedziałem jak. Zarywam z tobą..
Nie wierzę! Ten koleś na górze to mnie chyba nie lubi! Nie chce już nikogo widzieć. Puściłam się
biegiem zostawiając z tyłu Camille i jej siostrę. Biegłam zalana łzami przez park
- Lau!
Nie obróciłam się, wiedziałam do kogo należy ten głos dlatego jeszcze bardziej przy śpieszyłam.
- No poczekaj!
- Zostaw mnie!
Nagle wbiegłam w jakąś uliczkę, której wogóle nie znałam. Nic mi tu nie wyglądało znajomo. Po prostu się zgubiłam. Oparłam się plecami o ścianę jakiegoś sklepu i sunęłam na dół.
- Ross -
Ale ta dziewczyna ma kondycje! Rozejrzałem się dokładne po okolicy. Znam ja doskonale bo tu mieszkam...Tylko dlaczego Lau musiała tu wbiec, ludzie raczej starają się omijać tę dzielnicę. Szłem rozglądając się za dziewczyna pustą ulicą. Wszystkich wywiało...jak zawsze. W końcu znalazłem brunetkę pod ścianą. Siedziała na ziemi, z twarzą schowaną w kolana. Podbiegłem do niej.
- Zostaw mnie! - warknęła przez płacz.
- Laura, ja che ci pomóc... -odparłem spokojnie kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pomożesz mi jak znikniesz! Oszukałeś mnie! A ja ci ufałam!
- Naprawdę nie wiem jak to naprawi, proszę wybacz mi..
Klęknąłem koło dziewczyny wpatrując się w nią bezradnie.
- Odejdź!
- Ale...
- Nie rozumiesz ze się ciebie boję!? Jesteś gangsterem!
Po tych słowach brunetka odepchnęła mnie i uciekła dalej. Po co ta cała opera mydlana...to nie wiem. Pozbierałam się z ziemi i ruszyłem za Laurą. Jest już po 20.00 a ona kompletnie nie zna tego miejsca, a co gorsza jej mieszkańców.
- Laura -
Im dalej biegłam tym bardziej gubiłam się w tych wszystkich opuszczonych budynkach. Na ulicach zupełnie pusto, żaden samochód, człowiek, piec nic...Nagle poczułam jak ktoś mnie łapie za rękę. Obróciłam się i zobaczyłam za sobą tą samą grupę
chłopaków, którą spotkałam na cmentarzu...
♥ ♥ ♥
Rozdział 9 gotowy!!! Z góry przepraszam za ortografię, ale strasznie się z nim śpieszyłam, ta zostałam z trzema kuzynkami w domu. Istna szarańcza, jedna chciała utopić chomika! Poza tym rozdział był pisany na telefonie mojej ciotki. Ale miększa....Jestem ciekawa waszych komentarz. Wiem że rozdział trochę smętny, ale nie długo rozkręci się akcja. Nie dawno założyłam trzeciego bloga : http://austin-and-ally-true-love.blogspot.com/
na którego serdecznie zapraszam...
Do następnego wpisu...
Maddie ;)